Warto było się trochę pomęczyć. Spędzić dwie noce w autobusie i kilka dni bez dostępu do internetu. Ten wyjazd wyszedł zupełnie inaczej niż się tego spodziewałam. Mediolan nieco mnie zawiódł, po kilku godzinach chodzenia bez celu zdałam sobie sprawę, że warto się tam wybrać, ale w czasie trwania tygodnia mody. Nie mogę powiedzieć, że zupełnie nic mnie tam nie zachwyciło, jednak oczekiwania były dużo większe. Cały krajobraz psuł mi widok dziesiątek sprzedawców wciskających pod nos selfie stick. Mam od tej pory uraz do kijków do robienia selfie. Po 20 ofercie sprzedaży zaczęłam mieć dość. Cały dzień wynagrodziła mi noc w pięknym hotelu w Sanremo. Wspaniale wstaje się z łóżka z myślą, że za oknem widać palmy i przepiękne morze. Do granicy z Monako mieliśmy tylko nieco ponad godzinę drogi. To małe państewko bardzo mnie zaskoczyło. Wszystko na pierwszy rzut oka jest takie idealne: morze, skały, budynki, zamek, dosłownie wszystko. Na szczęście w ciągu jednego dnia nie mogłam poznać tego miejsca dokładniej, więc pozostało mi w głowie tylko to pierwsze wrażenie. Lloret de Mar, w którym spędziliśmy trzy noce, bardzo różni się od tego, co widziałam w telewizji. To typowe imprezowe miasto. W ciągu dnia całkiem spokojne i przyjazne. O 23 na ulice wychodzą dilerzy, gwałciciele i inni niebezpieczni ludzie. Gdybym nie była świadkiem jednej z takich nieprzyjemnych sytuacji, to pewnie nie zwracałabym na to uwagi. W Barcelonie widzieliśmy tak wiele, że nie wiem czy będę w stanie wszystko wymienić. Do najważniejszych należą zdecydowanie Camp Nou i Sagrada Familia, ale poza tym mogliśmy m.in. zrobić zakupy na największym barcelońskim targu. Dosłownie chłonęłam owocowe koktajle. Wszędzie pełno ludzi, słodyczy, owoców, kolorów, jeden wielki zgiełk. Fantastyczne miejsce, ale żeby przejrzeć każdy stragan, potrzebowałabym wielu godzin. Z chęcią wróciłabym tam tylko po to, aby spacerować uliczkami i patrzeć na palmy. Równie chętnie wróciłabym do Avignon, gdzie na każdym kroku czuć lawendę. Naprawdę magiczne, miejsce. Kupiłam tyle woreczków, że ten zapach roznosi sie po całym domu. Mimo wszystko najbardziej urzekła mnie Genewa. Ludzie jeszcze bardziej idealni niż w Monako. Budynki jeszcze piękniejsze. Butik Ellie Saaba, najcudowniejszy zachód słońca jaki widziałam w życiu i równie piękna burza. Może to, co myślę o tym mieście to tylko fikcja, która powstała w mojej głowie, ale po co mam to psuć, jeśli ma na mnie pozytywny wpływ? Chciałam wracać do Polski, byłam zmęczona. Teraz, po kilku dniach marzę tylko o tym, żeby wrócić do Genewy i znów poczuć na twarzy krople wody wypływającej z największej fontanny na świecie. Na moje nieszczęście właśnie tam padł mi aparat. Będę musiała ukraść komuś zdjęcia.