Czuję, że niedługo osiągnę stan utęsknionej melancholii. Zawsze na nią narzekałam, nudziła mnie, była przewidywalna, nieciekawa. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że czasem trzeba odetchnąć, pożyć w oczywistym, prostym świecie, swój tok myślenia skierować w jednym kierunku. Kiedyś uważałam, że taki odpoczynek musi wiązać się z niewychodzeniem z domu, nierozmawianiem z nikim, odcięciem, się, izolacją. To wcale nie musi mieć takiego scenariusza. A nawet nie powinno. Bardziej pożyteczne jest oddanie się obowiązkom i temu, co robimy najlepiej. Można w końcu ruszyć tyłek i zrobić coś dla siebie lub dla innych. Odrzucić wszystkie poboczne dróżki i trzymać się jednej, głównej, na chwilę. Ujmę to metaforycznie: dać sobie czas na zastanowienie się, w którą stronę, w którą polną drogę skręcić. No bo wiecie, są różne; porośnięte trawą, kamieniste, błotniste i tak dalej... Każda jest inna i każda niesie ze sobą jakieś konsekwencje. I znów robię to, czego nie powinnam. Myślenie prowadzi mnie do zguby, ciągle o tym zapominam. Chociaż z drugiej strony taka właśnie jestem. Może przez to smucę się trochę częściej niż inni, mam trochę więcej rozkmin niż inni, ale czy to coś złego? Kiedy jest na to czas i miejsce- bawię się. Kiedy jestem sama wolę myśleć... jakie popełniłam błędy, co zrobiłam dobrego, podsumować swoje działania i planować kolejne. Ostatnio miałam tak chyba dwa tygodnie temu. Efektem było pozbycie się połowy włosów. Tak teraz na nie patrzę i chyba jednak minimalnie żałuję, ale cieszę się, że to zrobiłam. I to w dodatku sama z pomocą mamy. Po co mi fryzjerzy, skoro mam swoje nożyczki. Podsumowując: cisza, spokój, cztery ściany, praca, nauka, hobby, samotność, myślenie, działanie- dzisiejsze słowa klucze. Znów mi dziś wyszło melancholijnie. Za tydzień postaram się być weselsza.
Siedzę na parapecie i patrzę na lampę uliczną po drugiej stronie drogi. Co kilka minut przejeżdża jakiś samotny samochód. Jest ich coraz mniej. Niebo... niemalże czarne. Zbyt zachmurzone, żeby pokazało dzisiejszy księżyc. Została mi tylko lampa, ale nie jest ona w stanie dorównać tej wielkiej, błyszczącej tarczy. Może to i lepiej? Jego blask mógłby mnie za bardzo rozpraszać. Parapet jest zimny. Czy w tym miejscu chciałabym teraz być? O 23 w nocy, na zimnym parapecie, wpatrzona w starą lampę za oknem? Jak zwykle wstać rano, pójść do szkoły, przesiedzieć tyle, ile trzeba, uczyć się tyle, ile trzeba, znów siadać na parapecie i wciąż liczyć na to, że jednak tym razem w końcu zobaczę księżyc? Jesienią coraz trudniej jest go spotkać. Może kiedy się za nim stęsknię, później na nowo docenię to, że znów mogę się nim zachwycać. Jedyny czas, kiedy mogę pobyć zupełnie sama. Nie wiem czy to lubię. Przecież kocham ludzi. Kocham rozmowę. Moją największą tragedią, byłaby utrata mowy. To takie piękne, że możemy się porozumiewać i poznawać. Od każdej strony. Widzę nową osobę i od razu mam ochotę zadać jej masę pytań. Chcę wiedzieć jak myśli, o czym i dlaczego. Nawet jeśli się z nim nie zgadzam, to w końcu jest poznawanie, a nie klasyfikowanie. Poznawanie dla samego rozwoju. Ludzie też kształtują naszą psychikę i osobowość. Przecież codziennie dowiaduję się czegoś, co zmienia moje spojrzenia na różne sprawy. Codziennie nabywam jakieś nowe umiejętności, wspomnienia, doświadczenia. Jestem człowiekiem, ale byłabym nikim bez innych ludzi. Tak naprawdę wszystko jest nam potrzebne. Rozmowa, dotyk, czułość, zawód, smutek, rozczarowanie, cisza i spokój. Dlaczego siedzę na parapecie i myślę teraz o tym wszystkim? Robi się coraz jaśniej. Nie chcę przesiedzieć tu całej nocy. To miejsce dziwnie na mnie wpływa.
Dziewczyny w sukienkach, chłopaki w garniturach, wszyscy piękni, wystrojeni, błyszczący, idealni. W piątek przeżyliśmy naszą prawie studniówkę. Od września najczęściej wypowiadanym przez moją klasę słowem był "PÓŁMETEK". Nic mnie bardziej nie wkurzało. Odnosiłam wrażenie, że chyba tylko ja się tym nie przejmuję. Sukienkę już miałam, na buty w zasadzie zdecydowałam się w ostatniej chwili. Doszłam do wniosku, że jednak trzeba będzie jakoś wyglądać, więc tydzień przed zamówiłam na DeeZee biało-różowe, piękne i wspaniałe obcasy. Trochę mnie zawiodły, bo guma była troszkę szara, ale w sumie na zdjęciach nic nie widać. I tak po całej nocy są czarne. To tylko dowód na to, że świetnie się bawiliśmy. Pierwszy raz widziałam moją klasę w takiej sytuacji. Tak piękną. Było niemalże idealnie. Świetna muzyka, jedzenie uszło, fotograf wspaniały, zabawa genialna. Poznałam masę nowych ludzi, a tych których widuję codziennie poznałam od zupełnie innej strony. Impreza trwała do jakiejś 4 rano, a ja i tak obudziłam się o 9. Odsypiałam jeszcze w niedzielę. Tyle miesięcy przygotowań tylko po to, żeby spędzić ze sobą czas, żeby przez chwilę móc się razem bawić, żeby mieć tyle wspólnych wspomnień, żeby było mi jeszcze bardziej przykro, kiedy będę musiała się z nimi pożegnać. Dopiero to wszystko się zaczęło, a już minęła połowa czasu. Mam ochotę przeżyć to jeszcze raz. A teraz? Leżę w łóżku trochę chora. I zrobiłam coś strasznego, ale to pokażę wam za tydzień. Pocieszcie się zdjęciami :)
Wpadając kiedyś na bloga Natalii, natknęłam się akurat na post dotyczący jej Tumblr'a. Nie chcę się skupiać na tym, co na nim udostępniam, dlaczego i jak często. Opowiem o tym, ale na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji postaram się wywnioskować po co nam to jest w zasadzie potrzebne. Tumblr to strona internetowa, którą można utożsamiać z blogiem osobistym. Coś w stylu bloggera, ale jednak nie do końca. Ich standardowe szablony zdecydowanie się od siebie różnią. Tumblr wprowadza u siebie zupełnie inną estetykę. Lubimy słowo estetyka, prawda? W Polsce większość blogów powstaje jednak na bloggerze czy innych stronach typu onet etc. Tumblr stał się stroną od obrazków, czasem ewentualnie jakichś ciekawych cytatów. Blog mogę sobie z góry zaplanować. Ma swoje stałe elementy, zmienia się tylko treść. W Tumblr'erze zmienia się jedyny element- treść. Jest ona w pewnym sensie odwzorowaniem osobowości. Mimo, że większość użytkowników opiera się na zdjęciach, które zauważą na innej stronie, to jednak reblogują te, które się im podobają. Z drugiej strony jeśli dodawałabym tam wszystko to, co mi się podoba to powstałby tam jeden wielki chaos, nie mających ze sobą związku zdjęć. Na podstawie takiej strony na prawdę można w pewien sposób poznać człowieka. Może to głupie, ale to prawda. Jak duże są zdjęcia, o jakiej tematyce, kolorystyce? Jest pełno elementów, które w jakiś sposób definiują człowieka. W końcu jego wybór o takim, a nie innym zdjęciu, cytacie etc. świadczy o jego guście, podejściu do ładu i o wielu innych cechach. Oczywiście pomijam strony gimnazjalistek publikujących co drugie zdjęcie z ranami, siniakami, papierosami czy butelkami po piwie. Szczerze mówiąc zaczyna mnie to chwilami śmieszyć. Jaki jest mój Tumblr? Czarno-biało-fioletowy. Minimalistyczny. Chyba nie taki zły. Wchodzę na niego bardzo rzadko, szczerze mówiąc ta idea nie za bardzo mnie do siebie przekonuje, ale lubię patrzeć na to jak na całość. Jedno zdjęcie nie mówi tak naprawdę nic. Dopiero po kilkudziesięciu jesteśmy w stanie coś wywnioskować. Czy jest nam to potrzebne? Oczywiście, że nie. Ale chcąc nie chcąc to jedna z form wyrażania siebie.