Siódmy? Serio? Tyle czekało się na ten październik, tyle przygotowań, myślenia. Wstać było bardzo trudno, ale dało się. Wstałam, pojechałam prosto na biologię. Wesele się udało. Fajnie czasem oderwać się od tego wszystkiego. Fajnie się ubrać, porządnie wymalować i wyjść do ludzi. Nie tańczyłam nie wiadomo ile. Jakoś nie miałam energii? Słaba wymówka. W domu byłam koło drugiej w nocy. Dla niektórych krótko, dla innych długo. Dla mnie wystarczająco. Nie muszę siedzieć do szóstej rano, żeby móc stwierdzić, że było świetnie. Szczerze mówiąc więcej wybawiłam się na poprawinach. Bez sukienki. Na luzie, w spodniach. Tak, jak lubię najbardziej. Miałam więcej tej "energii" i rzeczywiście... bawiłam się. Łał. Bawiłam. Kosmos. Dziś jakoś obeszło się bez zgłaszania nieprzygotowań z każdego przedmiotu. Jutro Kraków. Mam nadzieję, że dam radę wstać, bo mój dzisiejszy stan był przerażający. Ledwo chodziłam, mówiłam, nie miałam na nic siły. I jeszcze pojechałam z siostrami na zakupy. Jakoś dałam radę obejść kilka sklepów i cudem dojechałam do domu. Tu już zrobiło mi się lepiej. Niech tak już będzie.