Za kilka godzin się skończą. A tyle było zachodu. Sprzątania, gotowania, przygotowań. Do tych świąt od początku byłam negatywnie nastawiona. Podchodziłam do nich bez większych emocji. Kolejne dwa dni przed telewizorem, nic więcej. W sumie to dzięki temu też mogłam o tym trochę pomyśleć. Kurcze, przecież święta są świetne. Mimo że denerwują mnie zdjęcia dziewczynek owiniętych światełkami, pokazywanie każdemu że JA TEŻ MAM W TYM ROKU CHOINKĘ i zmienianie zdjęcia profilowego zaraz po Wigilii, bo w końcu raz do roku każdy wygląda ładnie, to i tak mają w sobie coś wyjątkowego. Samo oglądanie tych czerwono-śnieżnych zdjęć na różnych stronach jest fajne. Wszędzie pełno choinek, ozdób, brokatu, światełek, ciepłych sweterków, mikołajów, prezentów. Za rok będę się upierać na żywa choinkę. Mogę po niej nawet zamiatać. W sumie na co dzień podoba mi się bardziej życie w mieście, jednak w święta, w zasadzie każde święta kojarzą mi się w wsią, tradycją, wszystkim co naturalne. W końcu kiedyś wszystko robiło się własnymi rękoma, ludzie nie chodzili do Ikei po nowe ozdoby. Jest w tym coś magicznego, dlatego święta w górach też mi się marzą. Tam jeszcze można posmakować tych swojskich świąt. Pada śnieg. Przynajmniej nie trzeba rano wstawać, jechać do szkoły w zimnie. Postaram się wstać przed 11, żeby zrobić kilka zimowych zdjęć, póki ten śnieg się utrzyma. O ile rano jeszcze będzie. Tak sobie myślę... mam za domem takie ładne pagórki i jeszcze nigdy tego nie wykorzystałam. Mam teraz straszną ochotę działać, robić coś, żeby nie zaniedbać tego wolnego czasu, który dostałam. Chcę odpocząć psychicznie od szkoły, ale nie mogę zasiąść przed telewizorem jak zwykle. Może będzie mi ciężko, ale myślę, że osiągnę tym same korzyści.
Jestem już coraz bardziej zmęczona. Z dnia na dzień mam coraz gorszy humor. Zrobiłam sobie tydzień przerwy od bloga, powiedzmy, że przymusowy. Ale wracam wykorzystując chwilę w miarę dobrego humoru. Denerwuje mnie dosłownie wszystko. Mam humorki? Nie wiem. Może to po prostu taki okres. Co to w ogóle są humorki? Każdy ma czasem chwilę słabości, musi się na czymś wyżyć i podenerwować, żeby zachować równowagę. To naturalne. I wcale nie zależy od płci. Często chłopcy miewają gorsze okresy od dziewczyn. Szczególnie ci "wrażliwi". Denerwujące, ale kurcze, każdy tak ma. Dlaczego potrafimy zrozumieć to, że każdy je obiad a denerwuje nas to, że ktoś ma gorszy dzień? W końcu i to i to nam się zdarza. Jedzenie nawet dosyć często. Faktycznie można się przyczepić do wyolbrzymiania i robienia problemu z każdej głupoty, nie będę wszystkiego usprawiedliwiać. Jestem takim typem, któremu zawsze można się wyżalić. Nie za każdym razem coś mądrego doradzę, ale poświęcę czas i uwagę. Już trochę się tych problemów nasłuchałam. Czasem mam wrażenie, że nie rozmawiam o problemie, a czasem nie wiem co odpowiedzieć. I naprawdę nie dziwi mnie to, że kogoś drażni każde słowo, każdy ruch. Myślę, że akurat ta kwestia nie jest wam obca. Teraz odpocznę, wyśpię się, posklejam, może coś zmienię.
Stoję na przystanku. Dostałam sms'a. Nie mam rękawiczek, mróz szczypie moje dłonie. "Wstałaś już?". Tak, wstałam i marznę. Autobus spóźnia się już minutę, która niesamowicie mi się dłuży. Czuję, że zamykają mi się oczy. Znów się nie wyspałam, chociaż położyłam się przed 22. Jestem zmęczona szkołą. Wstawaniem przed wschodem słońca, godzinną jazdą, siedzeniem na lekcjach, godzinnym powrotem. W końcu jedzie autobus. Modlę się o ogrzewanie. Jak zwykle- pełno pustych siedzeń, cisza. Na początku roku szkolnego w samym tyle siedziało pełno chłopaków śpiewających jakieś disco polo. Teraz jest cisza. Wszystko w ciemnych, lekko niebieskich kolorach. Czuję się jak w jakimś thrillerze albo horrorze. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby za chwile ukazał mi się jakiś duch albo demon. Na szczęście nie ma dziś w szkole niczego stresującego, nie muszę powtarzać żadnych lekcji, mogę spokojnie patrzeć w okno. Jest całe zaparowane, co kilka minut muszę je przecierać. Robi się coraz większy tłok, oczy nadal mi się kleją. Jeszcze dwa tygodnie, tylko dwa tygodnie. Każdy dzień coraz ciemniejszy, coraz cichszy, coraz zimniejszy. Jakie to wszystko monotonne.
Ludzie są wiecznie od czegoś uzależnieni. Dlaczego nikt nie zacznie bić mi brawa kiedy powiem "mama"? Dlaczego nie mogę już wyjść za mąż? Pomijając fakt, że nie mam chłopaka. Kurcze, im jesteśmy starsi tym mniej dostajemy braw. Każdy z nas ma swoje pięć minut. Potem albo próbujemy je przedłużyć albo wycofujemy się. Chciałabym umieć je przedłużyć, ale mam wrażenie, że za wcześnie się wycofałam i teraz muszę nadrabiać straty. Hm.. teraz tak sobie myślę... a co z porzuconymi dziećmi? Sierotami albo gorzej, tymi z patologicznych rodzin? W cieniu od urodzenia. Nie ma kto na nich spojrzeć, uśmiechnąć, przytulić. Nasza osobowość kształtuje się w dzieciństwie. O dzieciństwo trzeba dbać. A co dalej? Musimy zbierać owoce swojego dzieciństwa w zależności od tego jak je przeżyliśmy. Osiągać sukcesy, ponosić porażki, wciąż uczyć, napędzać świat. Mam wrażenie, że jest we mnie jakaś luka. Czegoś mi brakuje. Braw? Nie wiem czy są mi one potrzebne, nie wiem czy ich chcę. Może już wyczerpałam swój limit.
Jest dopiero po 20, a ja już myślę tylko o ciepłym łóżku i śnie. O tak, moje łóżko ostatnio jest naprawdę bardzo ciepłe. Co rano liczę w duchu, że budzik jednak nie zadzwoni. Dzwoni zawsze. Tylko we wtorki mam na drugą lekcję, więc mogę się delektować tą chwilą godzinę dłużej. Czasami mam ochotę w ogóle nie zasypiać, żeby nie tracić poczucia tego ciepła, ciszy, spokoju. Zasypiam zawsze. Lubię spać w swoim beżowym swetrze, legginsach, wełnianych skarpetkach. Kocham ciepło. W autobusach jest coraz zimniej. Modlę się, żeby powtórzyła się sytuacja z zeszłego roku- śnieg spadł dosłownie 2-3 razy. Nie potrzebuję go, żeby poczuć świąteczną atmosferę. W sklepach jest już tyle czerwonego, że żaden śnieg nie jest tutaj potrzebny. Gdyby jeszcze było ciepło. Lubię oglądać spadający śnieg, szczególnie w nocy. Z pokoju. Wczoraj wydałam 90% swoich oszczędności na nowy płaszcz. Mam nadzieję na pogodę niewymagającą szalika i zimowych butów, bo nie mam zamiaru ich kupować. Tyle mi wystarczy. Nie lubię sezonowych ubrań, a butów w szczególności. Swetry i wełniane skarpetki są wyjątkiem.
Taki zbieg okoliczności, że akurat teraz w Sheinside mają sweterkową promocję. Nawet do 80% rabatu! Szczegóły na banerze i stronie sklepu.
1- Black Rose Sweater
2- Grey Shaggy Sweater
3- Purple Ombre Sweater
Taki zbieg okoliczności, że akurat teraz w Sheinside mają sweterkową promocję. Nawet do 80% rabatu! Szczegóły na banerze i stronie sklepu.
1- Black Rose Sweater
2- Grey Shaggy Sweater
3- Purple Ombre Sweater
Dlaczego filmy tak strasznie wpływają na moją psychikę? Nie jestem kinomaniakiem i tego nie ukrywam. Kiedy oglądam jakiś film to znaczy, że naprawdę musi mi się nudzić, albo dotyczy czegoś ciekawego. Z jednej strony lubię, kiedy coś wniesie w moje życie, a z drugiej wciąć mam przed oczami tego zakrwawionego gościa z "Labiryntu". Oglądałam go po północy i gdyby nie obecność Oli, już dawno bym go wyłączyła. Kurcze, to prawda. Filmy w dzień to nie to samo, za to w nocy po obejrzeniu filmu mam problem z przejściem dwóch metrów żeby wyłączyć światło. Na szczęście nie mam problemu z zaśnięciem, ale i tak miałam wrażenie, że on stoi na balkonie. Nigdy nie oglądałam horroru, tego bym już chyba nie zniosła. Chociaż doszłam do wniosku, że thrillery są gorsze. Ich też już nie będę oglądać. Żeby nie było tak strasznie to podam inny przykład. Oglądałam wczoraj w nocy 4 ostatnie odcinki Top Model. Śniło mi się, że byłam modelką. To akurat byłoby całkiem ciekawe, ale niestety na długość mam za mało, na szerokość za dużo. Zrobię karierę w innej dziedzinie.
Dawno nie miałam takiego uczucia. Przez głowę przelatują mi dziesiątki niepowiązanych ze sobą słów, problemów, pomysłów. Naprawdę nie wiem jaki jest dziś dzień. Jaka kwestia zasługuje na to, żeby została poruszona właśnie dziś. 4 listopada. Miesiąc, którego nienawidzę. Od pierwszego dnia wszystko kojarzy mi się ze śmiercią. Mózg ma tę fajną funkcję, że w nieczęsto potrafi zajmować się setkami spraw na raz. Dlatego na co dzień nie przejmuję się śmiercią, nie myślę o niej. W rzeczywistości strasznie się jej boję. Chociaż to może nie jest odpowiednie określenie. Bardziej jestem przerażona faktem, że mnie tutaj nie będzie, a świat będzie istniał nadal- beze mnie. To, że on tak naprawdę nie potrzebuje mnie do tego, żeby sprawnie funkcjonować. To jeszcze nie ten etap. Chyba każdy powinien dążyć do tego, żeby jednak mieć wpływ na świat. Jakikolwiek. Ostatnio odnoszę wrażenie, że żyję "na siedząco". Przyjmuję wszystko, czym inni mnie zasypują. Zaczynając od pracy domowej. Ale na tym to polega. Najpierw to świat musi dać coś nam, żebyśmy później my mogli mu coś dać. Siedzę w swoim pokoju, na swoim łóżku, ze słuchawkami an uszach, a czuję się strasznie przytłoczona. Przytłoczona wielkością świata. Uwielbiam sen. To prawdziwy odpoczynek od wszystkiego. I kąpiel. W wodzie też niczego nie czuję. Tylko jej ciepło. Czuję, jakby spływał ze mnie ten cały ciężar. W tym momencie mam wrażenie, jakbym pod jego naciskiem zapadała się w podłogę. Chociaż może to wina tuszy.
Czuję, że niedługo osiągnę stan utęsknionej melancholii. Zawsze na nią narzekałam, nudziła mnie, była przewidywalna, nieciekawa. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że czasem trzeba odetchnąć, pożyć w oczywistym, prostym świecie, swój tok myślenia skierować w jednym kierunku. Kiedyś uważałam, że taki odpoczynek musi wiązać się z niewychodzeniem z domu, nierozmawianiem z nikim, odcięciem, się, izolacją. To wcale nie musi mieć takiego scenariusza. A nawet nie powinno. Bardziej pożyteczne jest oddanie się obowiązkom i temu, co robimy najlepiej. Można w końcu ruszyć tyłek i zrobić coś dla siebie lub dla innych. Odrzucić wszystkie poboczne dróżki i trzymać się jednej, głównej, na chwilę. Ujmę to metaforycznie: dać sobie czas na zastanowienie się, w którą stronę, w którą polną drogę skręcić. No bo wiecie, są różne; porośnięte trawą, kamieniste, błotniste i tak dalej... Każda jest inna i każda niesie ze sobą jakieś konsekwencje. I znów robię to, czego nie powinnam. Myślenie prowadzi mnie do zguby, ciągle o tym zapominam. Chociaż z drugiej strony taka właśnie jestem. Może przez to smucę się trochę częściej niż inni, mam trochę więcej rozkmin niż inni, ale czy to coś złego? Kiedy jest na to czas i miejsce- bawię się. Kiedy jestem sama wolę myśleć... jakie popełniłam błędy, co zrobiłam dobrego, podsumować swoje działania i planować kolejne. Ostatnio miałam tak chyba dwa tygodnie temu. Efektem było pozbycie się połowy włosów. Tak teraz na nie patrzę i chyba jednak minimalnie żałuję, ale cieszę się, że to zrobiłam. I to w dodatku sama z pomocą mamy. Po co mi fryzjerzy, skoro mam swoje nożyczki. Podsumowując: cisza, spokój, cztery ściany, praca, nauka, hobby, samotność, myślenie, działanie- dzisiejsze słowa klucze. Znów mi dziś wyszło melancholijnie. Za tydzień postaram się być weselsza.
Siedzę na parapecie i patrzę na lampę uliczną po drugiej stronie drogi. Co kilka minut przejeżdża jakiś samotny samochód. Jest ich coraz mniej. Niebo... niemalże czarne. Zbyt zachmurzone, żeby pokazało dzisiejszy księżyc. Została mi tylko lampa, ale nie jest ona w stanie dorównać tej wielkiej, błyszczącej tarczy. Może to i lepiej? Jego blask mógłby mnie za bardzo rozpraszać. Parapet jest zimny. Czy w tym miejscu chciałabym teraz być? O 23 w nocy, na zimnym parapecie, wpatrzona w starą lampę za oknem? Jak zwykle wstać rano, pójść do szkoły, przesiedzieć tyle, ile trzeba, uczyć się tyle, ile trzeba, znów siadać na parapecie i wciąż liczyć na to, że jednak tym razem w końcu zobaczę księżyc? Jesienią coraz trudniej jest go spotkać. Może kiedy się za nim stęsknię, później na nowo docenię to, że znów mogę się nim zachwycać. Jedyny czas, kiedy mogę pobyć zupełnie sama. Nie wiem czy to lubię. Przecież kocham ludzi. Kocham rozmowę. Moją największą tragedią, byłaby utrata mowy. To takie piękne, że możemy się porozumiewać i poznawać. Od każdej strony. Widzę nową osobę i od razu mam ochotę zadać jej masę pytań. Chcę wiedzieć jak myśli, o czym i dlaczego. Nawet jeśli się z nim nie zgadzam, to w końcu jest poznawanie, a nie klasyfikowanie. Poznawanie dla samego rozwoju. Ludzie też kształtują naszą psychikę i osobowość. Przecież codziennie dowiaduję się czegoś, co zmienia moje spojrzenia na różne sprawy. Codziennie nabywam jakieś nowe umiejętności, wspomnienia, doświadczenia. Jestem człowiekiem, ale byłabym nikim bez innych ludzi. Tak naprawdę wszystko jest nam potrzebne. Rozmowa, dotyk, czułość, zawód, smutek, rozczarowanie, cisza i spokój. Dlaczego siedzę na parapecie i myślę teraz o tym wszystkim? Robi się coraz jaśniej. Nie chcę przesiedzieć tu całej nocy. To miejsce dziwnie na mnie wpływa.
Dziewczyny w sukienkach, chłopaki w garniturach, wszyscy piękni, wystrojeni, błyszczący, idealni. W piątek przeżyliśmy naszą prawie studniówkę. Od września najczęściej wypowiadanym przez moją klasę słowem był "PÓŁMETEK". Nic mnie bardziej nie wkurzało. Odnosiłam wrażenie, że chyba tylko ja się tym nie przejmuję. Sukienkę już miałam, na buty w zasadzie zdecydowałam się w ostatniej chwili. Doszłam do wniosku, że jednak trzeba będzie jakoś wyglądać, więc tydzień przed zamówiłam na DeeZee biało-różowe, piękne i wspaniałe obcasy. Trochę mnie zawiodły, bo guma była troszkę szara, ale w sumie na zdjęciach nic nie widać. I tak po całej nocy są czarne. To tylko dowód na to, że świetnie się bawiliśmy. Pierwszy raz widziałam moją klasę w takiej sytuacji. Tak piękną. Było niemalże idealnie. Świetna muzyka, jedzenie uszło, fotograf wspaniały, zabawa genialna. Poznałam masę nowych ludzi, a tych których widuję codziennie poznałam od zupełnie innej strony. Impreza trwała do jakiejś 4 rano, a ja i tak obudziłam się o 9. Odsypiałam jeszcze w niedzielę. Tyle miesięcy przygotowań tylko po to, żeby spędzić ze sobą czas, żeby przez chwilę móc się razem bawić, żeby mieć tyle wspólnych wspomnień, żeby było mi jeszcze bardziej przykro, kiedy będę musiała się z nimi pożegnać. Dopiero to wszystko się zaczęło, a już minęła połowa czasu. Mam ochotę przeżyć to jeszcze raz. A teraz? Leżę w łóżku trochę chora. I zrobiłam coś strasznego, ale to pokażę wam za tydzień. Pocieszcie się zdjęciami :)
Wpadając kiedyś na bloga Natalii, natknęłam się akurat na post dotyczący jej Tumblr'a. Nie chcę się skupiać na tym, co na nim udostępniam, dlaczego i jak często. Opowiem o tym, ale na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji postaram się wywnioskować po co nam to jest w zasadzie potrzebne. Tumblr to strona internetowa, którą można utożsamiać z blogiem osobistym. Coś w stylu bloggera, ale jednak nie do końca. Ich standardowe szablony zdecydowanie się od siebie różnią. Tumblr wprowadza u siebie zupełnie inną estetykę. Lubimy słowo estetyka, prawda? W Polsce większość blogów powstaje jednak na bloggerze czy innych stronach typu onet etc. Tumblr stał się stroną od obrazków, czasem ewentualnie jakichś ciekawych cytatów. Blog mogę sobie z góry zaplanować. Ma swoje stałe elementy, zmienia się tylko treść. W Tumblr'erze zmienia się jedyny element- treść. Jest ona w pewnym sensie odwzorowaniem osobowości. Mimo, że większość użytkowników opiera się na zdjęciach, które zauważą na innej stronie, to jednak reblogują te, które się im podobają. Z drugiej strony jeśli dodawałabym tam wszystko to, co mi się podoba to powstałby tam jeden wielki chaos, nie mających ze sobą związku zdjęć. Na podstawie takiej strony na prawdę można w pewien sposób poznać człowieka. Może to głupie, ale to prawda. Jak duże są zdjęcia, o jakiej tematyce, kolorystyce? Jest pełno elementów, które w jakiś sposób definiują człowieka. W końcu jego wybór o takim, a nie innym zdjęciu, cytacie etc. świadczy o jego guście, podejściu do ładu i o wielu innych cechach. Oczywiście pomijam strony gimnazjalistek publikujących co drugie zdjęcie z ranami, siniakami, papierosami czy butelkami po piwie. Szczerze mówiąc zaczyna mnie to chwilami śmieszyć. Jaki jest mój Tumblr? Czarno-biało-fioletowy. Minimalistyczny. Chyba nie taki zły. Wchodzę na niego bardzo rzadko, szczerze mówiąc ta idea nie za bardzo mnie do siebie przekonuje, ale lubię patrzeć na to jak na całość. Jedno zdjęcie nie mówi tak naprawdę nic. Dopiero po kilkudziesięciu jesteśmy w stanie coś wywnioskować. Czy jest nam to potrzebne? Oczywiście, że nie. Ale chcąc nie chcąc to jedna z form wyrażania siebie.
W czwartek moja szkoła bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Byłam przekonana, że dwie ostatnie lekcje spędzę na niezbyt rozrywkowych zajęciach z dziennikarstwa. Całe szczęście poszliśmy w miejsce, gdzie czuję się jak ryba w wodzie. Ja i obrazy. Wszędzie twórczość, wszędzie inspiracja, wszędzie kreatywność. Spędziliśmy godzinę w galerii sztuki. Może nie jest to jakaś ogromna galeria z obrazami światowej sławy, ale wystawa przerosła moje oczekiwania. Nastawiłam się na niezbyt ciekawe scenki rodzajowe albo prace sześciolatków z jakiegoś przedszkola, a zobaczyłam pomieszczenie pełne kolorów, abstrakcji i piękna. To było piękne, naprawdę. Dużo obrazów dotyczyło religii, ale nawet one zostały utrzymane w tym nowoczesnym stylu. Kiedy zobaczyłam obraz poniżej ("Pomiędzy milczeniem"), to od razu wyobraziłam go sobie na ścianie w moim pokoju. Drugi ("Deesis II") to jeden z religijnych- no ok, powiedzmy to- dzieł sztuki. Tak, to były dzieła sztuki, nad którymi naprawdę można by było spędzać godziny. Niestety nie dowiedziałam się kto jest ich autorem, a nie mam pewności, że to co pisze w internecie dotyczy właśnie tej wystawy, dlatego nie będę podawać żadnego nazwiska, nie chcę wprowadzać was w błąd. Dowiem się w czwartek, bo będę musiała napisać z tego cudownego wyjścia sprawozdanie, ale w zasadzie w ogóle się tym nie przejmuję. Mam nadzieję, że wy też lubicie wgapiać się w efekt ciężkiej pracy innych ludzi. W sumie to właśnie taki jest zamiar malarzy. Myśl, że niedługo będę miała możliwość odwiedzić muzeum Picassa, pozbawia mnie snu. Świat bez sztuki nie miałby duszy!
Odnoszę ostatnio wrażenie, że wszędzie jest wszystkiego za dużo. Za dużo ludzi, za dużo lekcji, za dużo stresu, za dużo tłuszczu. Rzadko rozmyślam nad takimi rzeczami, ale w zasadzie odruchowo uciekam od przepychu. Uwielbiam sztukę, większość jej dziedzin. Mój wzrok ucieka przed obrazami przepełnionymi zbędnymi gratami. Zbyt duży chaos, zamieszanie, po prostu się w tym gubię. Lubię sztukę nowoczesną. Dziś nawet kropka namalowana na środku białego płótna jest symbolem cierpienia, miłości czy nienawiści, w zależności od jej wielkości i koloru. Nie rozumiem sztuki współczesnej. Choć wydaje mi się, że starsze dzieła są prostsze w odczycie to jednak wolę gapić się na tę kropkę. Paradoksalnie. Jestem fanką takiej właśnie estetyki. To przekłada się nie tylko na obrazy, ale wiele innych dziedzin. Prosta, biała koszulka jest czasem najlepszym rozwiązaniem. Denerwuje mnie, kiedy na ładnym ubraniu, oryginalny projektant umieszcza zbędny element, który psuje jego wygląd. Od gazet z ogromną ilością jaskrawych nagłówków i niepotrzebnymi zdjęciami od razu uciekam. Tło na blogu- koniecznie jednokolorowe, ewentualnie z jednym- niezbyt rozpraszającym elementem. W telewizji nie oglądam programów, w których aż rażą mnie światełka, a efekty specjalne tylko odstraszają. W połączeniu z niezbyt dobrą jakością obrazu mam wrażenie, że wszystko mi migocze i gubię się we własnym telewizorze. Zawsze będę fanką TVN'u, mimo że programy nie zawsze są najmądrzejsze to jednak prostota i dobra jakość sprawiają, że chętnie oglądam chociażby Mam Talent czy coś w tym rodzaju. Jasne kolory, nie przytłaczające, estetyczne studia, ładna grafika. Nawet jeśli program na innej stacji byłby o wiele ciekawszy to i tak go nie obejrzę, bo męczy mnie patrzenie na ekran, gdzie wszystkiego jest pełno. Zbędne ozdobniki czasem naprawdę psują efekt. Pamiętajcie o tym jak będziecie robić design na swoich blogach ;) Na zdjęciach oczywiście też nie lubię chaosu. Jak zwykle, moja ściana i ja. Myślę, że to zdjęcie mieści się w granicach dobrego smaku. Jestem gruba, ale przecież nie będę się wiecznie chować! Miłego tygodnia ;)
Jestem zarówno wykończona jak i zrelaksowana. Całe popołudnie spędziłam na szukaniu podręczników i chodzeniu po sklepach. Całe szczęście, że tym razem ubrałam płaskie buty. Choć i tak ledwo czułam nogi. Potem jeszcze godzina korków z angielskiego, coś tam do szkoły, na szczęście nie dużo i w końcu ta chwila relaksu. Prysznic, laptop, wy. Szczerze mówiąc cały dzień myśląc o tym, że muszę jeszcze coś tutaj napisać od razu mi się odechciewało, ale kiedy już tak siedzę i zaczynam "tworzyć" to czuję niesamowitą energię i zarazem spokój. Uwielbiam ten stan, dlatego tak bardzo kocham pisać. Próbowałam zająć się opowiadaniami lub czymś podobnym, ale prawdę mówiąc, wolę pisać o faktach, własnych uczuciach i spostrzeżeniach. Posty to specyficzna forma wypowiedzi. Może dotyczyć w zasadzie... wszystkiego. Co ja lubię w blogowaniu? To, że nie ma żadnych zasad. Mam tylko swoją moralność, która nie pozwala mi na niektóre rzeczy, ale praktycznie rzecz biorąc nic mnie nie ogranicza. Jestem tylko ja, komputer i moja głowa, z której czasami muszę coś wyrzucić. I mimo, że czasami mi się nie chce i naprawdę piszę na siłę i z poczucia obowiązku, ale prawda jest taka, że gdybym z tym skończyła to niedługo później bym do tego wróciła. Ale ok, dziś taki temat nie-tamat, ale do tych fajniejszych muszę się lepiej przygotować. Żeby urozmaicić, kilka zdjęć.
sukienka- H&M | buty- Topshop
Na początek ogłoszenia parafialne. Po pierwsze- przepraszam za poprzedni post. Był słaby i bez sensu. Po drugie- postaram się zrobić serię podobnych postów. Wstawiałabym je w każdy ostatni poniedziałek miesiąca. Dokładnie jeszcze nie wiem jak będzie to wyglądać, wpadłam na to 3 minuty temu, ale mam już w głowie pewne koncepcje i do 29 września na pewno to sobie dopracuję. No i po trzecie- poniedziałki to mój czas dla was. Przynajmniej póki co, jeżeli nie zmieni mi się plan lekcji i nie będę padnięta po korkach z angielskiego to postaram wstawiać nowe posty. Na pewno będę się czasami spóźniać i przekładać to na wtorki, ale ja już tam mam. Ale przechodzę już do głównej części dzisiejszego postu, mianowicie poruszę dziś chory temat, jak jak za dawnych czasów. W sumie to dosłownie chory. Zastanawialiście się czasami ilu różnych ludzi mijaliście na ulicy? Ilu było wśród nich chorych psychicznie, przyszłych morderców czy coś w tym rodzaju? Obcy to jeszcze nic. Czasami zastanawiam się z iloma jestem na "ty". Uważasz kogoś za zwyczajnego znajomego, a tak naprawdę nie masz pojęcia co ma w głowie. O czym myśli i do jakich czynów byłby zdolny. Czy żeby stać się chorym trzeba być ofiarą jakiegoś traumatycznego wydarzenia? Ludzie nie rodzą się psycholami, prawda? Czytałam dziś artykuł o kobiecie, która była żoną seryjnego mordercy. W zasadzie to nie miała świadomości tego kim jest człowiek, z którym dzieliła życie, mimo że było ono ciężkie i wręcz nie do zniesienia. Napisała książkę i mam na nią straszną ochotę. No cóż, nie sądzę oczywiście, że co drugi przechodzień na ulicy jest seryjnym mordercą. Po prostu uważam, że czasami osoba, która nie daje tego po sobie poznać jest zupełnie inna niż ją postrzegamy. No ok, na koniec mam jeszcze kilka spraw. Na początek piosenka, od której się uzależniłam ;)
Teraz zaproszenie na nowego, cudownego i różowego bloga Oli! (design mój rzecz jasna).
No i oczywiście pozdrawiam kochaną Mary, którą w końcu dziś ujrzałam :D Ale żeby innym nie było smutno to pozdrawiam Olcię, Martynę, Gabi, Marysię, Paulę, Natkę i w ogóle wszystkich <3
Miłego pierwszego dnia jutro!
Mogę wyjątkowo napisać post o niczym? Pewnie nikt nie zauważył, że spóźniłam się z postem 1 dzień, ale czuję się z tym okropnie. Zaniedbałam systematyczność, którą sobie ostatnio wyrobiłam. Z nowym rokiem i tak dostosuję czas na bloga to swojego nowego planu lekcji. Jak już wspominałam kilka tygodni temu- nie mogę się go doczekać. Jest wieczór, za 2 godziny zacznę obchodzić swoje siedemnaste urodziny. W ogóle nie czuję jakiejś różnicy. W zasadzie to nadal mogłabym mówić, że mam 16 lat. Nie organizowałam żadnej imprezy, nawet nie wiem czy się jutro ubiorę czy jak zwykle spędzę pół dnia w piżamie. Ale zrobiłam sobie samej mały prezent. Od dziś korzystam z darmowej 7-dniowej wersji premium na Spotify. Żyję teraz jak królowa. Do przyszłego wtorku. Może pokażę wam kiedyś jakąś muzykę? Okey, dzisiejszy post cały jest wyjątkowy. Nie dość, że o niczym to jeszcze krótki. Na koniec pokażę wam zdjęcia zrobione w dniu, kiedy jeszcze świeciło słońce.
Za równe dwa tygodnie powinnam być już spakowana do szkoły, ale pewnie jak zwykle odłożę to na późny wieczór. Na pewno ustalę, w co się ubiorę i wbrew pozorom będę się naprawdę cieszyć z powrotu. Powrotu do normalności. Zacznę spokojnie przeżywać każdy dzień- od rana do wieczora. Dam odpocząć swojemu pokojowi i w końcu wyjdę do ludzi. To nie tak, że ciągle jestem smutna. Za dużo wolnego czasu, za dużo chwil sam na sam ze sobą, za dużo okazji do zbędnego myślenia o rzeczach, które w tym momencie nie powinny mnie obchodzić. Ale przeczytałam gdzieś, że artyści tak mają. Chorzy na depresję też. Hmm... z wszystkich plusów powrotu do szkoły najbardziej nie mogę doczekać się ludzi. Wspaniałych, cudownych, kochających się ludzi, z którymi będę mogła spędzać godziny. Samo wstawanie wcześnie rano, ładne ubranie i makijaż sprawiają, że czuję się lepiej. Ostatnio wyrzuciłam z siebie tak wiele emocji, że naprawdę mam tego dość. Szczęście. Nie można chyba wprost określić, że jest się szczęśliwym. Szczęście jest nietrwałe. Ale czy jest to stan, którym mogłabym opisać konkretny okres swojego życia? Mogę powiedzieć, że moje dzieciństwo było szczęśliwe? Przecież nie zawsze byłam uśmiechnięta. Zdarzały się łzy. Często też chodziłam obrażona. To obraz ze swojego dzieciństwa, którego nie zapomnę. Czy jestem pesymistką? Nie mam pojęcia. Podobno tak, ale nie chcę nią być. Nie chcę być za taką uważana. Dziś jest jeden z wieczorów, kiedy mam pełno planów i energii na ich wykonanie. Na pewno nie będę umiała przestać się wszystkim przejmować. Nie muszę już na niczym rozmyślać. Doszłam do różnych wniosków na konkretne tematy. Mam wnioski- więcej mi nie trzeba. Szczęście. Nakleję sobie kartkę z tym słowem przy biurku. Mogłabym też w szafie, przy lustrze i w lodówce. Przypominałoby mi, że mam przestać rozmyślać. Więcej czytania, poznawania, rozmów, ludzi.
Przeglądałam właśnie spis tematów, jakie przygotowałam dla was na co najmniej 10 tygodni. Lubię planować i być w poczuciu, że zawsze mam coś w pogotowiu. Nigdy nie lubiłam pisać postów na siłę. Jak na ironię wszystkie "ważne" kwestie, które chciałam tutaj poruszyć znikały jak tylko znajdowałam się w momencie wpisywania tytułu posta. Choć ostatnio tę czynność zostawiam na sam koniec. Nieważne. Włączyłam notatnik w swoim telefonie i przypomniałam sobie, kiedy jadąc autobusem myślałam na ten właśnie temat. Mimo że mam straszną ochotę pobawienia się dziś w psychologa, to doszłam do wniosku, że pogadamy dziś o czymś lżejszym. Ostatnia przesyłka od Sheinside jest do tego perfekcyjnym pretekstem. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu nie chciałam ubierać, ani nawet kupować bluzki, ponieważ "prześwituje mi biustonosz". Czy w waszych szafach też jest teraz pełno przezroczystych bluzek? Nie wiem dlaczego, ale fakt, że każdy może zobaczyć... moje wnętrze, jakoś przestał mi przeszkadzać. Oczywiście świecę swoim ciałem na ulicy, etyka jednak zobowiązuje. Poza tym nie jest ono tak piękne, żeby się nim chwalić, ale to już inna kwestia. Nie oglądam Fashion TV, chociaż mają mojego lajka na Facebooku. Nie śledzę żadnych pokazów mody, szczerze mówiąc prędzej jakieś wystawy w Londynie czy Nowym Jorku, ale dosyć często zdarza mi się trafić na jakiegoś bloga czy nawet gazetę modową. Kiedy oglądam zdjęcia modelek z wybiegów zaczynam się zastanawiać, kiedy pokazywanie się nago na ulicy będzie uważane za coś normalnego. To, co jest popularne w tej chwili w ogóle mi nie przeszkadza, a nawet podoba. Ale światu jest wszystkiego "za mało". Zaraz coś staje się nudne i ludzie potrzebują czegoś nowego. Przypominam, że na początku XX wieku nie pozwalano kobietom na pokazywanie wdzięków na plaży. Minęło 100 lat i nie trzeba się wiele rozglądać, aby zauważyć różnicę. Co będzie za kolejne 100 lat? Nie jest to moja przyszłość, ale strasznie mnie to ciekawi. A raczej to, w którą stronę pójdą ludzie. Czy cofną się w przeszłość i dojdą do wniosku, że lepiej zakryć, czy co jakiś czas będą przełamywać kolejne bariery.
BLUZA | SPÓDNICA- NEW LOOK | BUTY- TOPSHOP | TOREBKA- PARFOIS
Zapraszam też na mojego nowego Tumblr'a
Jeszcze kilka lat temu izolowałam się od wszystkiego, co popularne, powszechnie znane i lubiane. Chociaż mogę to ująć nieco inaczej: nie przyznawałam się nikomu, że podobają mi się niektóre piosenki Rihanny czy kogoś o podobnej twórczości. Działało to mniej więcej w każdej dziedzinie mojego życia. Wszystko zaczęło się od rocka, idąc w coraz cięższą muzykę. Wiązało się to też z ubiorem. Potem miałam krótki epizod, kiedy nosiłam męskie t-shirty. Kiedy myślę o tym teraz, dochodzę do wniosku, że chciałam się nieco pod tymi ubraniami ukryć. Nigdy nie byłam szczuplutka, wręcz przeciwnie. Wtedy chyba zaczynało mi to przeszkadzać. Jeszcze rok temu ostro trzymałam się swoich zasad. Kolejna zmiana środowiska, nowa szkoła, nowi ludzie, w tym Ola, która na pewno miała na mnie duży wpływ. Wyszło z tego coś, co kształtuje się do tej pory, ale na pewno nie ograniczam się na nowe rzeczy. Kilka lat temu modne stało się określenie: słucham wszystkiego, co wpadnie mi w ucho. Wtedy uważałam, że ludzie, którzy nie mają określonego gustu, są po prostu nijacy. Chociaż do tej pory nie otworzyłam się na wszystkie gatunki, to zdecydowanie złagodziłam swój gust. Istnieje teoria, mówiąca że człowiek zmienia się co ok. 7 lat. W przypadku nastolatków jest to raczej kilka miesięcy. Okres dojrzewania to strasznie głupi czas. Przeszłam wiele metamorfoz zanim dotarłam do swojego obecnego wyglądu. Pokochałam jedną rzecz: kontrasty. Możecie to zobaczyć nawet po moich zdjęciach. Ciemne ubrania i makijaż, jasne włosy i tło. Gdybym mogła to pomalowałabym się nawet czarną szminką, ale nie wiem czy potrafiłabym się w niej pokazać. I tak sądzę, że jestem dość odporna na ludzi. Wiele się w mojej głowie zmieniło, ale nie zamiłowanie do dziwnych butów, które zawsze jakośtam zwracały uwagę. Za to rzeczy, które poszły w niepamięć mogłabym wyliczać i wyliczać... kolorowe pasemka, czarne cienie do powiek, tapirowane włosy, glany, pieszczochy... Ale są ludzie, których znam już od wielu lat i ich gusta swoją w miejscu. Może tylko ja nie potrafię się na nic zdecydować?
Z jednej strony 200 to niemała liczba, ale z drugiej ciągle myślę "tylko tyle"? Wydaje mi się, jakby tych tekstów powstały już tysiące. Nic dziwnego, skoro od ponad dwóch lat regularnie rysuję samą siebie w edytorze bloggera. Potraktuję tę okoliczność jako pretekst do pewnych zmian. Pierwsze, co mogliście zauważyć to nowy design. Poświęciłam mu ponad tydzień. Pracowałam nad dwiema koncepcjami, ale w ostateczności postawiłam na trochę mroczniejszy, może bardziej nowoczesny wygląd. Chociaż nie umiem robić tych różnych bajerów, animacji czy innych ozdobników. Mimo to myślę, że byłoby to zbędne. Zawsze stawiałam na prostotę, a wszystkie niepotrzebne eksperymenty znikały stąd po kilku dniach. Z pewnością pojawiło się dużo więcej gratów na pasku bocznym. Wcześniej mogliście mieć problem ze znalezieniem mnie na różnych stronach. Teraz połączyłam z bloggerem większość portali społecznościowych, na których możecie mnie znaleźć. Macie je również na samej górze.
Rozmyślanie nad tematyką postów zajęło mi najwięcej czasu. Zastanawiałam się czy nadal chcę, aby wszystko kręciło się wokół mnie. Doszłam do wniosku, że muszę nieco zmienić nastawienie. Zdałam sobie sprawę, że to nie jest jedynie moja mała świątynia, gdzie gromadzę wszystkie wspomnienia, ale również miejsce, gdzie spotykam się z setkami osób. Nie pytałam was o zdanie, ale chciałabym pokazać wam świat z mojej perspektywy. Będzie trochę więcej o ubraniach, ale bez moich filozofii niestety się nie obejdzie. Jeśli istnieje konkretny temat, o którym chcielibyście usłyszeć moją opinię- dajcie znać w komentarzu, na pewno wezmę to pod uwagę.
Obiecałam sobie też, że będę dodawać zdecydowanie więcej zdjęć w dobrej jakości. W końcu blog to nie tylko tekst, chociaż z takim podejściem początkowo do tego podchodziłam. Każdy z czasem czegoś się uczy.
Potraktujmy ten post jako moją deklarację. Jeśli nie dotrzymam słowa, będziecie mogli mnie z tego rozliczać. Jeśli zapomnę o tym, co tu napisałam, na pewno ponownie go przeczytam.
Może wystarczy tych obietnic, bo coraz bardziej się pogrążam. Miłego wieczoru ;)
Właśnie wróciłam z sześciodniowego wyjazdu ze znajomymi. Przez cały tydzień mieszkałam w dwupokojowym domku letniskowym bez bieżącej wody. Jak się domyślacie- myć musiałam się w rzece. Nawet golić nogi. Było przy tym trochę śmiechu, ale taka zmiana środowiska na pewno mi nie zaszkodziła. Wróciłam wczoraj po południu cała wykończona. W zasadzie to każdy dzień wyglądał podobnie. Słońce było dla mnie okrutne. Jęczałam z bólu i wyglądałam jak różowa świnka. Dieta polegała głównie na codziennych ogniskach. Kilka razy poszliśmy też do restauracji rodem z PRL-u. Jednym słowem- same nowości. Teraz doceniam fakt, że mam własną, czyściutką łazienkę. Wczoraj jakąś godzinę przeleżałam w wannie. Dziś zaczęłam, mam nadzieję, że ostatni leniwy tydzień.
Zostało mi też kilka dni na przemyślenie przyszłego designu i tematyki bloga. Posty tego typu będą pojawiać się zdecydowanie rzadziej, choć na początku pewnie trudno będzie mi się do tego przyzwyczaić. Szczerze to już nie mogę się doczekać ;)
Ten tydzień minął niemiłosiernie szybko. Był jedną wielką mieszanką nastrojów. Zaczęło się od niedzielnego wypadu do miejsca, którego nazwy nie jestem w stanie powtórzyć. W każdym razie było tam pełno roślin. Idealne miejsce dla mnie, prawda? Szczerze mówiąc bardziej podobał mi się zamek w Krasiczynie. Prawie idealne miejsce na ślub, ale niestety 300 gości w kaplicy nie pomieszczę. Przez resztę dni ponownie włączył mi się tryb zombie. W czwartek pojechałam na zakupy. Kupiłam sobie pierwszy w życiu dwuczęściowy strój kąpielowy. Jestem w miarę zadowolona, głównie przez fakt, że zapłaciłam połowę mniej niż moje koleżanki, które takie same zakupy zrobiły miesiąc wcześniej. Może kiedyś wam go pokażę, niestety na pewno nie na sobie. Wracając do czwartku... wieczorem pojechałyśmy na ognisko klasowe. Oczywiście na początku miałyśmy małe problemy z dotarciem, ale jakoś udało nam się dotrzeć. Na początku podchodziłyśmy do tego z dystansem, ale okazało się, że było o wiele fajniej niż na tych dwóch ostatnich imprezach. Zdecydowanie bardziej wolę posiedzieć ze znajomymi, pogadać, pośmiać się. Poznałam świetnych nowych ludzi, poszłam spać o normalnej godzinie i obudziłam się rano pełna energii. Tak właśnie powinno być. Nocowałam u Oli, więc do domu wróciłam dopiero w piątek po 16. Sobota- zombie. Niedziela- piknik rodzinny w mieście. Niedawno z niego wróciłam. Ludzie tańczą, śpiewają, jedzą, piją, oglądają mecz, szał. Jestem już troche zmęczona, ale wiedziałam, że jeszcze dziś muszę coś tutaj napisać. Posty tego typu niedługo zostaną wyparte przez trochę inne, które planuję wprowadzić już od 200 posta. Jak na razie wszystko zapisuję sobie w notatniku i szykuję się do zmiany designu.